niedziela, 8 grudnia 2013

Insynuacja siedemnasta.

Zastanawiał się ktoś kiedyś, co robią siatkarze i cała reszta sztabu zaraz po zakończeniu treningu? Nie? No, to zaraz się dowiecie…
Kapitan reprezentacji udaje się na dywanik do trenera, bo niestety, ale po dzisiejszym poziomie skuteczności, to „Murator” nie chciałby podpisywać z nim żadnego kontraktu. 
Fabian wsiada na pierwszy lepszy rower „zaparkowany” pod zadaszeniem i jedzie do oddalonego o dziesięć kilometrów Lidla po swój ulubiony szampon. 
Włodi siada przed powiększającym lusterkiem, zakłada długie rękawice inseminacyjne i przystępuje do akcji wyduszania syfów na twarzy. 
Weteran Zagumny ściąga spodenki, bierze w dłoń nożyce i robi wycinanki, gdyż wewnętrzna szorstka siateczka odrapała mu świeżo wydepilowane jajka.
Rucek odpala lapka i standardowo trzepie w Warcraft'a, nie przejmując się w ogóle wiecznie balującą żoną. Ziomek – jak na prawdziwego sommeliera przystało - otwiera butelkę winiacza za 2.99.- z pobliskiego kiosku i analizuje jego konsystencję, niuchając opary. 
Winiar korzysta z darmowego Internetu LTE i już na samą myśl, że zobaczy się z małym brzdącem, cieszy mu się gębusia, a tu boom! – zamiast Olusia jest teściowa, i to jeszcze w samej bieliźnie! 
Igła bierze aparat, kamerę i wszystkie inne sprzęty multimedialno - rejestrujące, po czym zapierdziela na swoich króciutkich nóżkach do centrum na kawę – Kubiak niestety tym razem odmówił wspólnego wyjścia, gdyż ma już dość pierdolenia kadrowego Makłowicza na temat okolicznych budowli; o tym to sobie może poczytać w spokoju na Wikipedii. 
Kłos i Wrona nie tracą ani chwili i zbierają ekipę w postaci Zatora, Boćka, Haina i Wierzbowskiego, po czym biegną w ekspresowym tempie na basen, aby nakręcić tam kolejny odcinek swojej bitwy – tym razem będzie to konkurs na wykonanie najlepszego Harlem Shake’a pod wodą wraz ze swoją drużyną! Biedny Wojtaszek, jak zwykle zresztą, zostaje wrobiony w udokumentowanie tegoż całego cyrkowego przedstawienia, aby później wrzucić je kibicom na Fejsa do oceny. 
Dalej – Oskar buszuje po allegro w poszukiwaniu nowych gadżetów FC Barcelony, swoją drogą, tak już przesiąkł tym teamem, że może najwyższy czas, by zmienić barwy klubowe pod względem zatrudnienia? Tam przecież też przyda się chomikowaty statystyk, mający zdolność posługiwania się kamerą cyfrową!
 Gardini standardowo gwałci swój długopis, wyjmując go z ust tylko wtedy, kiedy przychodzi pora jedzenia albo kiedy chce się napić lampki wina ze swoim włoskim przyjacielem, kotem Fetticio. 
Jarski pisze na opakowaniu od ciastek tekst przemówienia, jakie chciałby wygłosić w konsulacie, trzykrotnie podkreślając, jak bardzo się „cieszy”, że musi tam iść. 
Vanny uczy się scenariusza do filmu, w którym ma wziąć udział tuż po zakończeniu swojej pracy z siatkarzami, gdzie będzie grał główną rolę – włoskiego krętacza i szefa wielkiej mafii. Cóż, te rozbiegane oczy i cwaniacki uśmieszek mówią same za siebie… 
A Bartman… Bartman zaraz po treningu leci do swojego pokoju, by zrzucić śmierdzące ciuchy i wskoczyć pod prysznic. Tak, ten laluś odczuwał wieczny, katastrofalny dyskomfort czując jak setki kropli potu zlatują mu po plecach i po dupie. Adonis, Piękniś, Bóg Seksu, Alvaro, Pedancik – takim właśnie mianem określają go panie sprzątaczki ze Spały, które nie ukrywają tego, iż mają do niego swego rodzaju słabość. Bo ileż to razy się zdarzyło, że podglądały go z ukrycia, kiedy ten przebierał się w szatni? Ileż razy wzdychały do niego potajemnie, widząc jak pręży swe mięśnie i muskuły, katując się na przyrządach w siłowni? Ileż razy się kłóciły między sobą o to, która z nich pójdzie posprzątać ten słynny pokój 376? Ileż razy specjalnie przedłużały czas robienia porządków w jego łazience, by spędzić tam możliwie jak najwięcej minut i narkotyzować się nieziemskimi i powalającymi na nogi zapachami jego perfum? No właśnie… Jak się zatem okazuje, boski Zibi działa pobudzająco nie tylko na młode laski, ale także na kobiety w sile wieku! To dobrze, czy źle?!
Ale powracając do głównej myśli… Kiedy taki świeżutki oraz pachnący dziką Amazonią Zbyszko już opuszcza kafelkowe pomieszczenie z ręcznikiem obwiązanym wokół bioder, za każdym razem podziwia piękno swojego idealnie wyrzeźbionego ciałka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie brał do grabuli dezodorantu i nie darł na całą epę mordki, śpiewając:
- Czy Cię ryli poperdolyło? – rzucił zaraz na wejście Misiek, współlokator, modulując głos, niczym, wszystkim dobrze znana, Dżoana.
- Jeszcze nie, a co? – odrzekł, wyszczerzając rząd powykrzywianych zębów.
- Czasami sobie zbyt mocno nie wlewasz, Panie Narcyzie?
- Ależ skąd, ja wychodzę z założenia, że każdy prawdziwy mężczyzna powinien znać swoją wartość i nie ukrywać tego, co ma pod koszulką.
- I Ty na ile się, przepraszam, oceniasz?
- W skali od 1 do 10, to na 9.
- Uuu – zabuczał zawiedziony. – Dlaczego nie dałeś sobie maxa? Co się z Tobą dzieje, ej? Tylko 9? – ironizował.
- Bo 9 to mój numerek na koszulce, a ja jestem wierny swojej marce. – uśmiechnął się fałszywie jak ten Kot z „Alicji w Krainie Czarów.”
- No tak, widzę, że wszystko musi być: „ZB9.” – westchnął, lokując swoją szanowną dupę na łóżku. – Aśka przyjeżdża, że się tak pindaczysz przed lustrem?
- Oszalałeś? – zapiszczał w swój charakterystyczny sposób. – Na chuj mi ona?
- No nie wiem, myślałem, że się pogodziliście.
- Nie, dziękuję. Nie wiesz, że nie wchodzi się dwa razy do tego samego rowu?


Patrycja

Boże, to, co się działo ostatnimi czasy, to był jakiś obłęd! Dla świętego spokoju Bandyty Olka, pogodziłam się z siostrą, choć w gruncie rzeczy nadal byłyśmy na ścieżce wojennej. I dobrze, przynajmniej miałam trochę spokoju. Kuźwa, wręcz uwielbiałam te chwile, kiedy Karolina wpierdalała się w moje sprawy i kiedy za każdym razem robiła mi na złość! Ale na całe szczęście Pan Maser ją odpowiednio ustawił, za co ja byłam mu wdzięczna, a ona śmiertelnie na mnie obrażona. Finalnie zaowocowało to czterdziestoośmiogodzinnym nie odzywaniem się do mnie. Czaicie to? Calutkie dwie doby bez tego jej narzekania, jojczenia, pierdzielenia o dupie Maryni; bez bezmyślnego chlastania ozorem, bez świńskiego śmiechu, bez czytania erotyków po nocy; bez śrutowania pięciu sztuk snickersów na jedno posiedzenie, bez puszczania podkołderników jadowitych, bez kurwowania i bekania po wypiciu hektolitrów coli. O, jakże to były miłe, dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt osiem minut, dla mnie i moich uszu! Dziękowałam w głębi duszy Wszechmocnemu za tę recydywę Bieleckiego i za jego wstawiennictwo za moją skromną, niewinną osóbką. Przysługę jestem mu chyba winna, ale, kurtwa, co ja mogę mu zaoferować? No, bo przecież loda nie wypada…
Niestety, dobre czasy się skończyły. Wspominałam już, że moja siostra jednak długo nie umie trwać w milczeniu? Jeśli nie, to teraz mówię. Zresztą, to i tak jest jej wielki, osobisty i życiowy sukces; co więcej – wydaje mi się, że ktoś powinien wpisać tenże wyczyn do Księgi Guinessa!
Leżałam sobie wygodnie na brązowej sofie w hallu. Melepeta nadal robiła na drutach, ale tym razem wełniane stringi, a nie prezerwatywy – chyba już nie ma takiego zbytu na te środki plemnikobójcze. Pomimo swojego skupienia, przypominającego koncentrację podczas posiedzenia na klopie, spoglądała bacznie na mnie kątem oka, co bym czasami czegoś nie zrobiła, albo czegoś nie zniszczyła. Ja miałabym wywinąć jakiś numer? Ja?! Wzór Anioła Stróża, godny naśladowania? Por favor! I kiedy tak sobie beztrosko leżakowałam, wpatrując się w nawet przystojnego ogrodnika przycinającego żywopłot przed wejściem, nagle nad głową usłyszałam jazgot Karoliny.
- Nie śpij, bo Ci ślepia wygniją!
- Nie śpię, tylko podziwiam… widoki.
- Widoki, yhym, jasne…
- Już Ci przeszło? – zmieniłam szybko temat, chcąc uniknąć serii pytań dotyczących pracownika w ogrodzie.
- Ale co mi miało przejść?
- No przecież nie sraczka!
- Skąd wiesz, że mi nie przeszła? – zapytała zszokowana.
- Boże, Ty widzisz i nie grzmisz… - schowałam twarz w dłoniach, bo to chyba jedyna czynność, jaką mogłam teraz wykonać. Wszystko inne mi opadło. - Nie obchodzi mnie Twoja sraczka!
- A co?
- Obrażanie się na mnie.
- Przeszło, nie przeszło, chuj z tym.
- To po co przyczłapałaś tutaj swój wielki zadek?
- Ej, ej, tylko nie wielki! Mam do Ciebie sprawę. – uniosłam brew w niemałym zdziwieniu i czekałam, aż ta ruda miotła mi powie co wymyśliła. – Słyszałaś, że te drągi urządzają dziś w sali kinowej wieczór karaoke?
- Nie, i co w związku z tym? – rzuciłam zupełnie obojętnie, choć nie powiem, bo w głowie roiło mi się więcej pomysłów, niż mrówek po wetknięciu kija w ten ich czarny kopiec.
- No jak to co?! – fuknęła niemalże obrażona. – Będzie disco, zabawa, kupa śmiechu i piweczko! Ja nie odpuszczam i idę!
- A zaprosili Cię chociaż? – prychnęłam kartkując jedną z gazet leżących na stoliku obok kanapy.
- No właśnie sęp w tym, że nie. – jej euforia momentalnie spadła poniżej zera.
- Chyba sęk.
- Co?! O czym Ty, kierwa, do mnie pierdolisz?
- Nie mówi się „sęp”, tylko „sęk.”
- Ojejku, też mi wielkie przejęzyczenie… - wywróciła teatralnie oczami i opadła na sofę obok mnie. – A w ogóle, to od kiedy Ty jesteś taką humanistką, strzegącą poprawnej polszczyzny, co?
- Wystarczy, że…
- Tak, tak, wiem… Wystarczy przebywać często w towarzystwie Kubiaka, bla bla bla.
- Jak wiesz, to po jasną piczkę Asi się pytasz?
- Chciałam się tylko upewnić. Poza tym, skąd wiesz, że piczka Asi jest jasna?
- Bo jej na solarium sobie raczej nie spali na wiór. – prychnęłam.
- Fakt. Dobra, to idziesz ze mną, czy nie?
- Oczywiście, że idę! Jakże mogłabym przepuścić taką okazję?! Zaznajom się z listą songów na mojej mp3, przyda Ci się. – zaśmiałam się szyderczo i przybiłam z nią piąteczkę.

*

Popołudnie zleciało w kurewsko szybkim tempie, szybszym niż struś pędziwiatr obiegający trzydziesty piąty raz pustynię Gobi. Ubrałyśmy się stosownie do rangi siatkarskiego afterparty – czytaj: obcisłe miniówki, ukazujące przy pochyleniu się koronkowe stringi, bluzki eksponujące nasze niemałe miseczki, no i oczywiście szpilki, bez których nie byłoby tego całego uroku. W iście radosnych humorach powędrowałyśmy do miejsca, gdzie rzekomo miało się odbywać karaoke, ale oczywiście byłoby nieważne, gdybyśmy po drodze nie natknęły się na rozwścieczonego Gumę. Ktoś biedakowi podpierdolił pastę do kielców i teraz nie ma czym wyszczotkować swojego, już i tak, zubożałego uzębienia. Och, jakże mi przykro z tego powodu, naprawdę…
Dziesięć metrów dalej Bartman latał po korytarzu w samych gaciach, ale czemu mnie ten widok w ogóle nie dziwi? Chyba już się przyzwyczaiłam do tego, że on dzień w dzień paraduje w obcisłych bokserkach, myśląc, że ma najcudowniejszego i największego fiuta na świecie. Tym razem jego szorty nie wróciły z pozostałą kupką prania i robił wielkie dochodzenie kto, gdzie, jak i kiedy dopuścił się tegoż karygodnego czynu. Współczuję kobietom w pralni – oglądać, wąchać, ba! dotykać!, jego opierdziałych i ubrudzonych spermą gaci – blee! Nie dotknęłabym ich nigdy w życiu, nawet, gdyby ktoś mi za to zapłacił milion dolców! Ominęłyśmy go więc szerokim łukiem, nie wdając się nawet w dyskusję, bo widząc jego poziom wkurwienia, każde nasze słowo mogłyby wywołać trzecią wojnę światową, organizowaną w spalskim lesie. Zjechałyśmy windą na parter, o dziwo Karolina ani nikogo nie orzygała, ani nie zadowalała się po drodze marchewką, co było dla mnie wielkim zdziwieniem i nowością!
Z „kinówki” dochodziły już znane i nieznane melodie, dlatego postanowiłyśmy nie psuć sobie frajdy i przyczaiłyśmy się w kącie, by nas nie zauważyli.
Kłos i Wrona, jak na dwóch głupków przystało, parodiowali wielki hit Vengaboys, drąc się na całą japę: ”Bum, bum, bum, bum! Walimy się bez gum, wsadzamy w dupę plastik, czujemy się fantastik!”
Chwilę później Konar z Fabianem spróbowali swoich sił w tłumaczeniu na polski jakichś rumuńskich hitów tego lata, należących do niejakiego Sandu Ciorba i przy okazji sprawdzali cierpliwość Kubiaka. „Dalej lej lej lej lej kielona, bo mi sprzedał gonga, dzika Dzika bomba!” Też mi znawcy rumuńskiego!
W międzyczasie do ekipy dołączył wcześniej spotkany przez nas okocimski piwowar Zbysław; Zagumny z nieświeżym oddechem i resztkami maku z drożdżówki w zębach; część sztabu, no i oczywiście Nowakowski, który jak zwykle nie mógł się zjawić o wyznaczonej godzinie, bo MIAŁ PRANIE.
Pałeczkę przejął DJ Winiar, który nie czekając ani chwili dłużej, zaczął wykonywać swój cover „Impossible” i, kurwa, muszę z ręką na sercu przyznać, że chyba tylko jemu w tej całej ekipie, słoń Trąbalski nie nadepnął na ucho!
Narzeczony Królowej Śniegu coś nie bardzo miał ochotę na śpiewy i jajcarstwo, dlatego siedział osamotniony na jednym z granatowych foteli i dumał niczym Telimena w swojej świątyni. Nie było Andersona, a jak wiadomo, tylko z nim Bartuś potrafi się bawić w klubach karaoke!
- Dobra Panowie, widzę, że macie totalny nieogar! Ja Wam pokażę, jak się śpiewa! – wyskoczyłam z ukrycia jak gazela, nie mogąc już dłużej znieść tego fałszowania Zbycha i Kosy, tego piszczenia Wiśni i Zatora, przeplatanych ogólnym przekrzykiwaniem się całej reszty. – Siadać i słuchać! – podpięłam swój sprzęt do aparatury, by mieć podkład i chwyciłam za mikrofon. 
  
                                                               [♪]

Zbyszek ptaszka miał na schwał,
Winiar slipki też nieźle wypchane.
Piter śmiesznie mówił: „ciao”,
gdy się mijał w sypialni z Konanem.
Kurek chciał się wszędzie kłaść,
Zati zawsze mówił, że to już ostatni raz,
Guma błagał o ciszę, gdy pogrążał się we śnie,
a Włodarczyk podrywał mnie.

Piękni jak czołgi pod pewnymi względami,
jak pola ogórków,
jak kiosk z bananami.

Z Dzikiem mogłam przez pięć dni,
z Kosą też, bo mieszkał dosyć blisko,
a gdy Możdżi nie mógł przyjść, wtedy chętnie robiłam to z Wiśnią.
Jarskiego bary to był szał!
Pan Ignaczak korzonków częste ataki miał.
Wrona z Kłosem ciągle głodni, tak, że mogliby mnie zjeść,
a Fabian na swym rumaku wieźć.

Piękni jak czołgi pod pewnymi względami,
jak pola ogórków,
jak kiosk z bananami.

Andrea to przystojniak,
Mieszko też, bo brunetów bardzo lubię.
a gdy Rafciu masuje, wtedy i do niego bluesa czuję.
Vanny ciągle walił se pstrąga,
lecz jego uroda mnie w ogóle nie pociąga.
Pan Bielecki w mej obronie wstrzymał już wiele bójek,
a Kaczmarczyk to mój wujek.


- O, kurwa. Ja się do nich nie przyznaję! – mruknął zrezygnowany statystyk, zasłaniając dłonią oczy.
Kopary opadły. Wszystkim. Karo jako jedyna biła mi brawo, reszta trwała w osłupieniu i niedowierzała. Odłożyłam mikrofon i z uśmieszkiem triumfu na twarzy zeszłam z podwyższenia.
- Sama to wymyśliłaś? – dopytywał Ignaczak.
- Sama, a bo co?
- A to jest, przepraszam, oparte na bazie własnych przeżyć i doświadczeń? – dodał nieśmiało Ziomek.
- A jak myślisz?
- Śmiem przypuszczać, że tak…
- A może byś tak o sobie coś zaśpiewała, a nie tylko jechała po nas, co?! – wtrącił swoje trzy grosze zirytowany Batman.
- O sobie? Proszę bardzo, mówisz i masz. – wróciłam na „scenę” i kiwnęłam ręką w stronę Karolci, by podeszła do mnie. – Bierz mikrofon.
- Co Ty odpierdalasz?! Pojebało Cię do reszty?! – syczała przez zęby.
- Dobrze wiesz, co. Zaraz im przedstawimy mega utwór o siostrach Kaczmarczykównych. – wykrzywiłam usta w cwaniackim uśmiechu i ponownie podpięłam swoją mp3 do sprzętu multimedialnego znajdującego się na wyposażeniu sali kinowej.
- Ale co ja mam, do kurwy nędzy, robić? – warczała zdezorientowana. Boże, ona naprawdę pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co robić! Poczułam ogromną satysfakcję, mając ten jeden jedyny raz nad nią przewagę.
- Podwiń kieckę, wypnij cycki i ruszaj bioderkami przed chłopakami, chyba jeszcze to potrafisz robić, nie?!
- No rejczel. – obdarowała mnie piorunującym spojrzeniem, po czym poprawiła części swojej garderoby i zeskoczyła ze schodka.
- Panowie, przygotujcie się na dużą porcję seksu. – zapowiedziałam ponętnym głosem.
- I Wy chcecie ten seks niby zaprezentować, tak? – zakpił specjalista od reklamy deserków, rycząc ze śmiechu jak niedorozwinięty.
- Jeszcze zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni, Panie Kypek! – burknęłam pewna siebie.
- Te, Kurson, uważaj se! Jeszcze nie wiesz, co one potrafią! To znaczy… ja wiem, co Pati potrafi!
- A potrafi? – dopytywał zaciekawiony Włodi, który do dziś jest znienawidzony przez Fabiana za dostarczenie mu szamponu koloryzującego zamiast L’Oreala.
- Stary… I to jeszcze jak! – odrzekł dumnie Dziku, rozsiadając się wygodnie w fotelu i zakładając ręce za szyję, szczerząc się przy tym, jak głupi do sera. Na wspominki mu się zebrało, czy jak?

                                                                                                         []

My bliźniaczki wiemy jak użyć mowy ciała,
wiemy jak poruszać tym, co mama w genach dała,
to jest ta Kaczmarczyków krew,
to jest ta uroda i wdzięk!

Mamy to, czego nie ma nikt inny,
cenimy ten naturalny kształt,
wódka nie lepsza od Patki i Karoliny,
najlepsze u nas, cokolwiek byś chciał!

My na ojcowskiej śmietanie chowane,
delikatne, rumiane jak chleb.
nie ma lepszych od Kaczmarczyka bliźniaczek,
ten, kto widział i próbował, ten wie!


- Cofam to, co powiedziałem pięć minut temu. – wydukał Rycerzyk Monte i przełknął gardłowo ślinę.
- No i co, Bartusiu, łyso Ci?
- Dużo mu do tego nie brakuje, przecież widać na kilometr, że ma większe zakola na łbie niż  Nil w Afryce. – odpowiedział za niego Nowakowski. No patrzcie, jaki on dowcipny! Mało się skubany odzywa, ale jak już coś powie, to kurwa wszyscy leżą i kwiczą ze śmiechu!
- Jeszcze ktoś ma jakieś wątpliwości, co do nas i naszych wdzięków? – zapytałam dumnie zgromadzonych.
- Ja… - burknęła połowa Zbychiała.
- Ty? Ty się, Bartman, nie odzywaj!
- Bo co?
- Bo jak trzęsłam przed Tobą cyckami, to namiot Ci się rozstawił szybciej, niż na harcerskim biwaku!



Karolina

Nigdy nie sądziłam, że jakiekolwiek karaoke pobije nasze pamiętne wyjce w szóstej klasie podstawówki, kiedy to z Patką bez obiadu wpierdoliłyśmy się do szkoły, nażarłyśmy malin kupionych za ciężko zarobione przez niedoszłych gimbusów pieniądze niczym pies naszej babki po odbyciu kary za wyrwanie sztachety w płocie, a w następstwie na końcu piosenki zamiast efektownego salta zaprezentowałyśmy zajebiście efektowne zwracanie posiłku wprost pod nogi szanownej dyrci o łydkach jak dwa balerony zapieprzone z mięsnego. A jednak! Wystarczyło poczekać, aż cycki zmienią rozmiar z SS na zero, opuścić spódniczki niemalże do kolan i tym samym przebić dresów ze spodniami trzymającymi się chyba, kuźwa, na jakichś ukrytych podpórkach i przystać na propozycję ze strony rodziców na spędzenie tego jakże miłego czasu wakacyjnego w Senniku, podczas gdy oni kopulują na Bora-Bora w towarzystwie kokosowego mleczka. A w zasadzie to dwóch jego odmian – tej drzewnej i męskiej. Ale przecież mogło być lepiej. Mogłyśmy wylądować w obozie przetrwania, podglądać wiewiórki i zadowalać się drucikiem z ogrodzenia pod wysokim napięciem. Popieściłoby tak dosadnie, że orgazm w końcu zaliczyłoby i serce. Jemu też należy się, nie? 
Nasz cudowny występ pozostawił na scenie jedynie jakieś kilkadziesiąt kropli potu. I to dosłownie! Żaden z tych patafianów nie odważył się konkurować z Kaczmarczykowymi zdolnościami wokalnymi. Nawet przeróbka Pszczółki Mai na Gucia transwestytę w wykonaniu Zatiego i Wiśni ulotniła się jak swoboda w spodniach szanownego pana mistrza piwowara, który, swoją drogą, nadal nie mógł doprowadzić swojego stanu od pasa w dół do porządku. Wszyscy wetknęli swoje nosy w resztki Okocima z Jogurciarzem na czele, wciąż mruczącym swoje frazesy w samotności. Albo trzy pizdy na krzyż w ciągu ostatniego czasu, albo bagietka z reklamy, albo przepiękny Anderson. Pytanie, co jest najbardziej prawdopodobną opcją.

- Karolińciu? – po jakiejś godzinie ciągłego rąbania w dekiel i doprowadzania się do stanu rakiety, w końcu poczułam czyjeś dosłowne towarzystwo, kogoś, kto nie jest kuflem, ewentualnie butelką. – Znalazłabyś mi Patrycję?
- Każesz mi się podnieść w takim stanie? – fakt, przecież ten czyn tak czy siak musiał być kiedyś wprowadzony w życie. Ale czym później, tym lepiej. – Ocipiałeś? Zamiast znaleźć Patkę, to znajdę ci coś innego.
- Niby co? – nie znoszę pijanych facetów. Tyle że od teraz Kubiaczek będzie ewenementem na skalę światową, dla którego można się wyłamać od wbitej sobie do czerepu frazy. On i jego słodkie, tak ociupinkę przechlane oczęta. Cóż, trzeba korzystać z przywilejów, póki można.
- Dodatkowe wydatki na mój pogrzeb.
- Umieeeeerasz? – jego nietypowe ułożenie ust wywróciło całą zawartość żołądka do góry nogami. Cholera, Karolina, nie rób jej tego. To mała, wredna i piskliwa sucza, ale nie zasługuje na aż takie świństwo.
- Umrę, jak mnie wyślesz po Patkę. Swoją drogą, skąd mam niby, kuźwa, wiedzieć, gdzie jej szukać? Nadajnika jej jeszcze w dupę nie wsadziłam.
- To nie wsadzaj.
- Bo co? Nie chcesz jej wiecznie zakręconego jak tampon w jelicie mienia mieć zawsze na wyświetlaczu, niezależnie od miejsca przebywania?
- Pieprzyć nadajniki. Od wsadzania jestem ja. Tylko i wyłącznie. Rozumiemy się?
Jezuniu Przenajświętszy, wiszący za nasze grzechy na krzyżu, musimy wnikać dalej? Musimy wiedzieć z kim, chociaż ta odpowiedź jest oczywista, gdzie, o której i w jakiej pozycji?
- Mam powiedzieć Zbysiowi, aby po powrocie do pokoju zabezpieczył tyły? – no, teraz wystarczy się zastanowić w jakim kontekście. Chyba w ciążę przez dupę nie zajdzie, nie?
- Z tobą się dogadać – plasnął swoim wielkim łapskiem w czoło, o mały włos nie wsadzając sobie palca w oko. – Przecież cały czas mówimy o Patce. Na chuja tu Zbychu potrzebny?
- I jak ja mam ci niby na to odpowiedzieć? Przecież już masz swoją wymarzoną odpowiedź, degeneracie.
- Naprawdę? – nie wiem, jakim cudem za każdym razem zmienia ułożenie brwi, ale trzeba przyznać, że robi to kurewsko dobrze.
- Musisz być serio niewyżyty, skoro nawet najlepszy przyjaciel na chuja ci potrzebny. Mógłbyś tylko nie zrobić mu krzywdy? Podobno u faceta każdy ruch cholernie boli. Przynajmniej tak w gejowskich pornosach napisali.

Chcąc, nie chcąc, zrzuciłam szpilki z nóg i wybrałam się na wędrówkę po spalskim ośrodku. Sama nie wiem, czy to przez zboczone wizje Misia, który zaczynał być coraz bardziej nachalny, czy przez tego pajaca z recepcji z pryszczem kwitnącym na pryszczu, który jakimś cudem wpieprzył się do sali kinowej. Może nadal liczy na jakieś nowe doznania względem swojego krasnalego wacka? Bo jeśli tak, to ma tam jednego takiego o podobnych marzeniach. No co? Każdy orze, jak tylko może, jeden lodzik strzelony sobie nawzajem chyba pedałów z nich nie zrobi. Chyba.

Szlajałam się jak pojebana, zmuszając swoje biedne i słabe jak pod wpływem walcowania nogi do dalszego ruchu. Nie, wcale nie zamierzałam dać Kubiakowi tej erotycznej satysfakcji i chociażby za włosy przytargać do niego Patkę. Chciałam być jak najdalej od miejsca alkoholowej orgii, które, notabene, z minuty na minutę traciło klientelę – nawalony w trzy dupy Kurek przykleił się do ściany i obmacywał ją na wysokości swojego brzucha; Kosina odprawiał jakieś dzikie harce na głównym holu i notorycznie tworzył jakże słodziutkie piosenki o małych cyckach swojej Olci; nawet Gumie udzieliły się i trunki, i humor, gdyż wdział swoje jakże zajebiste biskupie wdzianko znane kolegom z Kędzierzyna, najwidoczniej kilka lat wstecz okradając plebanię. I weź tu, człowieku, potem na forach broń siatkarza i określaj go mianem dobrze wychowanego i porządnego, skoro ciągnie do piwa i innych alkoholów jak Ferdziu Kiepski i jego serialowa ferajna. Albo naprawdę widzą procentówki raz na ruski rok, albo ujebanie się do nieprzytomności to dla nich równa przyjemność jak siatkówka.

- Kurwa jasna! – no oczywiście, któż to mógł być inny, jak nie mistrz browarnictwa, Zbysław Krzywozębny, znając moje zajebiste szczęście? – Dlaczego wciąż mi to robisz?!

Zafascynowana jego zarzutami, podreptałam – chociaż w rzeczywistości pewnie wyglądało to jak taniec z chmarą mrówek pod nogami – do małego i otwartego dla wszystkich pokoiku, stworzonego chuj wie w jakim celu. Siedział jak ten turecki na kazaniu, gapiąc się gdzieś w rejonie dolnych partii swojego ciała. Problem w tym, że nie były to kostki, łydki, kolana, uda czy cholera wie co jeszcze. Miejsce tak ociupinkę wyżej.

- Jak bardzo muszę się, kurwa, postarać, żeby w końcu wyszło na moje?!

Okej, zrozumiem wszystko. Niewyżytego Miśka chętnego na posuwanie wszystkiego, co ma otwór i się rusza, gogusia z recepcji, który poniekąd ma prawo liczyć na swoją zapłatę, skoro miał ją obiecaną. Ale gadanie do swojego członka? Biorąc pod uwagę Zbysia – to całkowita normalność czy może już jednak zaawansowana faza pojebania i seksualnej desperacji?

- Dopiero co wyprałem te spodnie, a przez ciebie znów je ubrudziłem!
Chyba zacznę skłaniać się do tej drugiej opcji.
- I znów będą się ze mnie śmiali! Znów przez ciebie!
- Zbysiaczku? – siłą wdusiłam w wypowiedzenie jego imienia odrobinę troski. Niech sobie, kuźwa, burak jeden nie myśli, że jego prywatna odmiana debilizmu zrobi na moim równie wrednym serduszku jakiekolwiek wrażenie! – Nie za dużo wrażeń i alkoholu jak na jeden dzień?
- Ja pierdolę! – fakt, mogłam go trochę przestraszyć. Ale żeby aż tak, żeby musiał praktycznie wyskoczyć z papci? – Długo już tu tak stoisz?!
- Od początku tej jakże fascynującej rozmowy – mruknęłam, zmuszając swoje ślepia do omijania tego jednego punktu na Bartmanowym ciałku. Ha!, niedoczekanie. Ruda by nie popatrzyła, skoro ma okazję, być może ostatnią w życiu? Ruda, która i tak jest najebana i jedyne, co będzie następnego dnia pamiętać, to wywijanie dupą tuż przed nosem czołowych polskich siatkarzy? – Może zadzwonić do twojego psychiatry? Ewentualnie urologa?
Żadnego wybrzuszenia w spodniach, żadnych innych niespodzianek. Czysto. Chociaż tak nie całkiem. Jedynie goszcząca w tej okolicy ciemnobrązowa plama.
- Potrzebowałbym raczej kogoś od koordynacji – jak Boga kocham, chyba zacznę chodzić do kościoła, jeżeli to, co jest na talerzu jakimś cudem capniętym z kanapy, należy do grona ciast. – I może jakiegoś kaznodzieję. Za każdym razem, kiedy go jem, ląduje mi na spodniach! Jakieś fatum czy co?
- Przez cały czas mówiłeś do tej plamy na spodniach?!– okej, to tak czy siak nie jest normalne. Jak i moje nienaturalnie otworzone usta, które mogłyby pochłonąć węża boa w fazie procesu trawienia.
- A do kogo miałem mówić? No chyba nie do swojego drąga! – uwierzcie mi, jego śmiech w takich sytuacjach jest jeszcze bardziej wkurwiający niż kiedykolwiek. – Ten aspekt jest zarezerwowany dla jednonocnych panienek.
- To one są w stanie cokolwiek z siebie wydusić? – ja bym chyba nie była. Tym bardziej że wiem, jak to COŚ wygląda. Dwadzieścia cztery centymetry. Kurwa, really?!
- Jeżeli zaliczymy „Mam za krótkie gardło”, to tak, są w stanie.
Czy on naprawdę bzyka albo damskie krasnale, albo anorektyczki?
- No i co się tak patrzysz jak wygłodniały pies na kości? – on chyba jednak nie był kompetentny. Bo rozumiem, żeby gadać do spodni, plamy czy chuj wie do czego jeszcze tak po procentach. Tyle że on był zupełnie trzeźwy. Żadnego odoru piwa czy wódki. – Może chcesz sprawdzić?
Że. Niby. Co. On. Do. Mnie. Kurwa. Mówi?!
- Jakbym, kuźwa, tego twojego pytona ani razu nie widziała, skoro notorycznie paradujesz po korytarzu w zbyt obcisłych gaciach!
- Ale ja nie o tym. Chodziło mi o to wyduszanie z siebie czegokolwiek na jego widok.
- Nie jestem Patką.
- A ja Kubiakiem.
Może i był najbardziej wkurwiającym i obrzydliwym człowiekiem na całej kuli ziemskiej, może i ułożenia zębów zazdrościła mu najbardziej dorodna sztacheta, może i miał te zakola wielkości pustki po zrzuceniu bomby na Hiroszimę, ale całował nieziemsko. Nawet tylko przez pięć sekund.
- Co to miało być?! – starałam się być oburzona, ale wyszło z równie marnym skutkiem jak stanie po karpia dzień przed Wigilią.
- Chciałem sprawdzić, czy usta masz równie drapieżne jak charakterek.
- To się ma nijak do wcześniejszego tematu.
- Wrócę do niego, jeśli rozłożysz przede mną nogi jak na fotelu ginekologicznym. Czyli niebawem.
Kuźwa, dzwonię po psychiatrę. A przy okazji na policję.


*** 

Patex: Długo zastanawiałam się, co mam Wam napisać...  I szczerze, do teraz nie wiem... 
            Jeszcze trzy odcinki + epilog, i pożegnamy się z Insynuacją...
            Pośpiewajcie sobie dziś trochę, żeby poprawić sobie humor w te ponure dni, ;) 

Caroline: Przepraszam. Tak po prostu.